Uwaga! Blog zawiera treści kierowane do osób powyżej 16 roku życia! Czytasz na własną odpowiedzialność!

4 cze 2016

Chapter 22: Na ratunek ciału cz. 2

                    - Nie mamy wyboru. Musimy improwizować.
                    Nawet Carla stracił cierpliwość do szukania rozwiązania i postanowił jednak pójść na żywioł. Jego decyzja najbardziej ożywiła rudzielca, który był złakniony rozrywki i ostrej akcji; zapewne liczył na to, że przy konfrontacji z Menae odbędzie się zaciekła walka, w której on także weźmie udział.
                    Nie rozumiałam jego zachowania; w końcu to będzie raczej moja walka. Pierwszy raz będę miała okazję się wykazać i zacząć walczyć o siebie. Ot dla siebie samej. Nie dla Tsukinami’ch, nie dla Sakamaki’ch czy Yui. Musiałam też pomyśleć o sobie, choć raz stać się egoistką, by odzyskać to, co było mi należne.
                    Niemalże pędziliśmy przez lasy i pola, będąc coraz bliżej rezydencji Sakamaki’ch. Im bardziej dystans się zmniejszał, tym większe wątpliwości mnie ogarniały. Czy dam radę? A może się ośmieszę, zostając lalką do końca życia? Czy w ogóle miałam wystarczająco sporo sił, żeby stanąć do walki z Przodkinią? Im więcej pytań przechodziło przez moją głowę, tym bardziej wydawało mi się, że ta walka będzie jednym wielkim fiaskiem. Gdyby nie fakt, że Carla mi towarzyszył, już wcześniej zwątpiłabym w siebie. W dobie kryzysu tylko on wyciągnął z Shin’em do mnie pomocną dłoń. I choć wcześniejsze wydarzenia z ich udziałem wcale nie należały do najprzyjemniejszych to jednak ostatecznie moja krytyczna sytuacja zweryfikowała wszystko. Gdy tylko batalia o ciało się zakończy, wtedy będę musiała oczyścić się ze wszelakich emocji i zacząć myśleć racjonalnie, przy kim pozostanie mi zostać i kontynuować swój nietypowy żywot.
                    Shin ochoczo się zgodził, by rozprawić się z watahą wilków, pilnujących terenu rezydencji. Starszy nie widział w tym problemu; wiedział bowiem, że dla brata będzie to rozbudzająca rozrywka, która wyrwie go z dotychczas flegmatycznego stanu. Ufał też, że rudzielec bez problemu się z nimi rozprawi, toteż nie dało się zauważyć ani cienia zmartwienia na jego twarzy.
                    - Pamiętaj, że jak będziesz blisko swego ciała, musisz zrobić wszystko, by tam się dostać… Potem będziesz już całkiem zdana na siebie – pouczył mnie wampir. – Każde twoje zawahanie będzie dla Menae przewagą.
                    - Zrozumiałam.
                    Białowłosy miał absolutną rację; dlatego też nie mogłam już dłużej wątpić w siebie i wziąć sprawy w swoje ręce. Dotychczas tylko użalałam się nad sobą, ale w końcu musiałam zakończyć epokę żalu, by stać się silną i niezależną kobietą.
                    Droga do celu została dość szybko wyczyszczona, toteż Tsukinami mógł spokojnym krokiem wkroczyć do wnętrza rezydencji; nim się obejrzałam, stanęłam oko w oko z Menae. Kobieta podniosła wzrok na Carlę, a wilki odsunęły się na boki, ukazując przy tym pogryzione ciało Ayato. Wyglądało na to, że za swoją niesubordynację został ukarany dotkliwym kąsaniem przez chowańców kobiety. Szybko zeskoczyłam z ramienia wampira i podbiegłam do najmłodszego z trojaczków, kładąc swą kruchą dłoń na jego policzku.
                    - Boże, Ayato… Jak mogłeś sobie na to pozwolić? Wyglądasz tragicznie…!
                    W tym momencie byłam bardziej zaabsorbowana stanem zdrowia Sakamaki’ego, aniżeli tym, co uczynił mi wcześniej. Zielonooki uśmiechnął się lekko.
                    - Głupia… To tylko drobne skaleczenia… Już tak się nie rozczulaj nade mną.
                    Próbował zgrywać twardziela przede mną. Jak zwykle z resztą… Ale nie czułam się przekonana. W jego spojrzeniu widziałam, że mocno cierpiał z powodu głębokich ugryzień. Tsukinami stanął przy mnie, nie spuszczając wzroku ze swojej krewnej.
                    - Carla… Niesamowite, ty też żyjesz. Shin tak samo przeżył? Czuję jego obecność w pobliżu – odparła niemalże uradowana Menae. – Możemy we trójkę pozbyć się Karlheinz’a, musimy to zrobić! A wtedy….
                    - Bardzo mi przykro Menae… Ale to nie będzie możliwe – odparł poważnie Carla. – Ty już umarłaś tysiące lat temu, a to ciało nie należy do ciebie. Przyszedłem tylko po to, żeby pomóc tej kobiecie odzyskać to, co jest jej należne.
                    Białowłosy wskazał na moją osobę. Odsunęłam się od Ayato, po czym podeszłam bliżej kobiety z gniewną miną. Zacisnęłam swe kruche dłonie w piąstki.
                    - Zdążyłaś się już nabawić moim ciałem? – warknęłam głośno. – No to czas najwyższy, żebyś mi je oddała. Mam już po dziurki w nosie tej całej szopki i chcę odzyskać to, co moje!
                    Kobieta schyliła się, by jednym ruchem złapać mnie w pasie i spojrzała z jawną pogardą. Najwidoczniej nie brała mnie na poważnie i zamierzała mi udowodnić, że byłam wobec niej nikim.
                    - Kpisz sobie ze mnie? Ty jesteś już skończona! – uśmiechnęła się krzywo. – Pozbędę się ciebie raz na zawsze, a potem pozbędę się też zdrajcy mojej rasy, jak tylko go dopadnę.
                    Ścisnęła na tyle mocno dłoń, że nim się zorientowałam, tymczasowe ciało rozpadło się na kawałki, porcelana posypała się na dywan. W ostatniej chwili przyłożyłam dłonie do jej skóry i skupiłam się mocno na tym, by dostać się do swojego ciała; wtedy nastąpił blask, a po tym dźwięk upadającego ciała.
                    Uchyliłam niepewnie powieki i rozejrzałam się wokoło. Znowu ta otchłań. Pustka, w której pierwszy raz poczułam obecność Menae w sobie. Mogłam w sumie uznać powrót do ciała za połowiczny sukces, ale co z tego, jak jeszcze trzeba było przepędzić intruza z niego?
                    Nim się zorientowałam, Przodkini złapała mnie za gardło i zacisnęła boleśnie palce na nim. Charknęłam głośno i zamachnęłam się nogą, by zaraz odkopać ją z dala od siebie. Nie mogłam pozwolić sobie na żadne zawahanie. Musiałam trzymać pewność siebie i upartość przy sobie do samego końca, bo teraz byłam zdana wyłącznie na siebie. Przesunęłam się płynnie i szybko ku kobiecie, łapiąc ją mocno za ramiona. Spojrzałam na nią z jawną wściekłością, z istnym mordem w oczach.
                    - Słuchaj no, suko… Może nie umiem zabijać, ale ciebie z chęcią chociażby spróbuję zajebać – warknęłam groźnie. – To ciało jest wyłącznie moje i tylko moje! A ty możesz się co najwyżej wypchać!
                    Po chwili zaczęła się szarpanina i pomimo znaczącej różnicy sił, wciąż zawzięcie – niczym lwica – walczyłam, choć kolejne ciosy wydawały się być bardziej bolesne, niż poprzednie.
                    - Co ty myślisz, smarkulo, że masz jakiekolwiek szanse wobec mnie? – odparła pewnym siebie tonem Menae. – To dla ciebie wysokie progi, poddaj się od razu!
                    - Walę twoje śmieszne progi, stara czarownico!
                    Teraz to mnie rozjuszyła po całości… Wiedźma będzie mi się tutaj puszyła? Jej niedoczekanie! Na tyle mocno się zawzięłam, że różnica w sile między nami zaczęła się zacierać i stawać się niemalże niewidoczna. Kierowana gniewem odwracałam stopniowo role, aż w końcu zyskałam taką przewagę, która sprawiła, że w końcu udało mi się ją pokonać. Jednym ruchem wepchnęłam ją w czarne macki czeluści mego umysłu, a te pochłonęły jej osobę. Westchnęłam ciężko, odczuwając niesamowitą ulgę.
                    I przede wszystkim spore zmęczenie.
                    Potrząsanie moim ramieniem sprawiało, że powoli wracałam na jawę. Uchyliłam zmęczone powieki i spojrzałam na zatroskaną Yui, która próbowała mnie dobudzić. Miała niemalże łzy w oczach, jak gdyby się martwiła tym, że mogłam umrzeć. Ogromnie się ucieszyła, kiedy ujrzała jakąkolwiek aktywność życiową z mojej strony.
                    - Boże, Ethel tak bardzo się martwiłam o ciebie! – załkała dziewczyna i złapała moją dłoń w swoje. – Już myślałam, myślałam…
                    - S… Spokojnie… Nie zamierzałam umrzeć, panikaro – wychrypiałam. – Jestem wykończona…
                    Gdy moje zmysły zaczęły powoli nabierać obrotów, zdałam sobie sprawę, że oprócz Yui, w pomieszczeniu znajdowała się cała szóstka Sakamaki’ch oraz duet Tsukinami’ch. Ayato niepewnie przyklęknął przy mnie i odgarnął nieco niezdarnie kosmyki z twarzy. Niepewnie podniosłam na niego wzrok, nie wiedząc, jak się zachować w tej chwili.
                    - Odsuń się od niej – odparł chłodno Carla, a Czerwonowłosy zmarszczył lekko brwi i niechętnie powstał z miejsca. – Właściwym postępowaniem byłoby, gdybyś nie próbował się do niej zbliżać. Wiem już, w jaki sposób doszło do tego, że Menae przejęła kontrolę nad ciałem Ethel, dlatego radzę ci jeszcze po dobroci, byś nie próbował czegokolwiek robić wobec niej.
                    Przodek kucnął i wziął na ręce moje ociężałe ciało. Nie sądziłam, że wyczerpanie duchowe może rzutować się także na ciało. W tym momencie byłam zdana na Carlę i jego opiekę, bo wyglądało na to, że to on uzurpował sobie to prawo.
                    - Skąd niby możesz to wiedzieć, co? – prychnął napuszony ze złości wampir. – Nie masz do niej prawa.
                    Tsukinami rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym omiótł pogardliwym wzrokiem resztę braci i postanowił wycofać się wraz z bratem z rezydencji. Yui spojrzała zatroskana za mną, jednakże nie miała odwagi ruszyć za mną. Może w sumie i dobrze… Potrzebowałam się pozbierać w spokoju po tych wydarzeniach, które znacząco odbiły się na mojej psychice.
                    Dlatego też nie protestowałam, kiedy mężczyzna zabrał mnie do siebie.



                    Potrzebowałam z dobrych paru dni samotności, żeby pozbierać swoje myśli i dojść do siebie. Najgorsze to były pierwsze dwa dni osamotnienia, kiedy zdałam sobie sprawę, co ze mną się działo; doznałam ogromnego szoku, który omal nie sparaliżował mnie po całości. Na dokładkę doszły senne koszmary, szatkujące swobodnie moją kruchą psychikę. Następne dni upłynęły na zbieraniu się do kupy, toteż gdy miałam pewność, że ta moja psychika nie sypała się jak ziemia z rozbitej donicy, dopiero wtedy opuściłam pokój.
                    Obu braci znalazłam w salonie, gdzie wspólnie spędzali czas. Stanęłam niepewnie w progu, czując póki co niepewność. Zabrali mnie przecież do siebie… Ale jak będą mnie teraz traktować po tym wszystkim?
                    Białowłosy ni stąd ni zowąd pojawił się przede mną, wprawiając mnie w zaskoczenie. Ująwszy moją dłoń, musnął jej wierzch ustami i uśmiechnął się lekko.
                    - W końcu wyszłaś z pokoju… Cieszy mnie to – spojrzał mi w oczy. – Zacząłem się już martwić.
                    Martwił się? To była nowość z jego strony. Jednak pomimo tego wolałam zachować pewien dystans i nie próbować zanadto się otwierać. Za bardzo pozwoliłam sobie wtedy przed Ayato i gorzko tego pożałowałam, bo okazało się, że w ogóle się nie zrozumieliśmy. Albo Sakamaki doskonale wszystko widział i wykorzystał mnie po prostu.
                    Tak czy siak… Wolałam wpierw ogarnąć swoje życie, a potem ruszać dalej, naprzód.
                    - Niepotrzebnie… Potrzebowałam tylko porządnego restartu we własnym zaciszu.
                    Wymusiłam uśmiech, próbując maskować swój paskudny jeszcze nastrój. Pomimo stabilności psychicznej, wciąż czułam się nieco wypruta, jakbym dopiero wstała po długiej i ciężkiej chorobie. Uczucie to roznosiło się po całym ciele, jak jakaś paskudna zaraza.
                    Zasiedliśmy na jednej kanapie, a ciepło z kominka wnet we mnie uderzyło, nieznacznie kojąc moje ciało. Jednak wciąż czułam się spięta, niepewna. Nie wiedziała, jak teraz się zachowywać, jak traktować Tsukinami’ch. Byłam niczym dziecko we mgle… To było coś okropnego.
                    Tak mnie zirytował mój własny stan, że aż zerwałam się z miejsca i stanąwszy przed Carlą, szarpnęłam bluzką, by odsłonić dobrze szyję i ramię. Wsparłam ręce na jego ramionach, a kolano wryłam między jego uda.
                    - Ugryź mnie.
                    Rzuciłam niemalże rozkazującym tonem, patrząc na wampira poważnie. Nie to nie był żaden żart. Naprawdę chciałam, by mnie ugryzł, narodziła się we mnie taka irracjonalna potrzeba. Białowłosemu nie trzeba było dwa razy powtarzać; złapał mnie w pasie, pociągając mocno do siebie i zatopił kły w ramieniu, nie bawiąc się w żadne zmiękczanie miejsca językiem. Stęknęłam głośno i zacisnęłam powieki, czując początkowo ból.
                    Z każdym kolejnym łykiem krwi ból ten zamieniał się w niemalże absurdalną ulgę. Jakby wszystkie negatywne emocje ze mnie spłynęły…
                    Czyżbym nieuchronnie zaczęła wpadać w masochizm?

25 kwi 2016

Chapter 21: Na ratunek ciału cz.1

                    Nad rezydencją zawisła dziwna, niepokojąca aura; jej źródło wydobywało się z pokoju rudowłosej i nasilało się z każdą kolejną chwilą. Nikt nie wiedział, dlaczego owa aura nagle się pojawiła, ale bez chwili wahania Sakamaki postanowili zgromadzić się całą szóstką pod pokojem Ethel w oczekiwaniu na to, co zaraz mogłoby się stanąć. Woleli nie działać impulsywnie, żeby przypadkiem nie narazić się na jakieś większe niebezpieczeństwo.
                    Po chwili drzwi uchyliły się powoli, a w progu stanęła dziewczyna. Jednakże tylko fizycznie to była Ethel; spojrzenie wskazywało na to, że kontrolę nad ciałem przejęła Menae. Złotym spojrzeniem omiotła wszystkich braci, a na jej ustach zagościł kpiący uśmieszek.
                    - Niemożliwe… - odparł zaszokowany Ayato.
                    - Kiedy to mogło się wymsknąć spod kontroli? – Laito zmrużył oczy, będąc nieufny wobec kobiety.
                    Menae uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czując dziką satysfakcję z zastanego widoku. Miała wrażenie, jakby wygrała los na loterii i zyskała nowe życie. Rozchyliła po chwili usta, wybuchając niekontrolowanym, głośnym śmiechem, który echem rozniósł się po rezydencji.
                    Gdy tylko śmiech ustał, podeszła w pierwszej kolejności do Ayato i ujęła jego podbródek w palce, patrząc na niego z błyskiem w oku.
                    - Drogi chłopcze… Muszę ci w szczególności podziękować za pomoc – odparła słodko. – Głównie to właśnie ty ułatwiłeś mi całe zadanie i batalia o to ciało zakończyła się pełnym sukcesem. Dzięki temu, że tak bardzo osłabiłeś jej psychikę, mogłam w końcu zakończyć tą bezsensowną walkę i wypędzić cholerną dziewuchę z jej ciała. Nagroda cię nie ominie.
                    Wampir wyglądał, jakby w tym momencie go prąd kopnął. Nie do końca rozumiał w czym była jego zasługa, że stracili Ethel. Rozchylił usta w szoku, skupiając nieprzerwanie wzrok na Menae.
                    - Pomożesz mi dojść do pełni mocy z pomocą swojej krwi. Zostaniesz moją prawą ręką, pomocnikiem i razem wprowadzimy nowy ład w świecie demonów.
                    Czerwonowłosy potrząsnął głową na boki, by wyjść z szoku i odtrącił rękę kobiety, piorunując ją wściekłym spojrzeniem. Uważał, że nie był winny całej tej zaistniałej sytuacji i że w żaden sposób nie przyczynił się do umożliwienia opętania przez czystokrwistą.
                    - Ja nic takiego nie zrobiłem! – warknął. – To nie moja wina, ja nie zamierzałem dopuścić do tego!
                    - Nie zamierzałeś? – prychnął Subaru. – Zrobiłeś to bezmyślnie. Nigdy nie szczyciłeś się subtelnością, a z tego, co Yui mi opowiedziała o tym, co stało się w szkole to w szczególności przegiąłeś pałę. Wiedziałeś doskonale, że rozchwianie emocjonalne nigdy nie służyło Ethel.
                    Sakamaki nadąsał się. Nie miał żadnych racjonalnych argumentów na obronę, bo Subaru miał po prostu rację; postąpił bezmyślnie tylko dlatego, że dziewczyna robiła wyrzuty sumienia, które tak go zdenerwowały. A teraz, jak się zastanowił to słusznie miała żale; uwiódł ją, a potem nie pozostawił żadnych złudzeń co do tego, że brał ją na poważnie, tylko póki była w pobliżu, a odrzucił ją wraz z jej zniknięciem.
                    Zagryzł dolną wargę, spuszczając głowę, bo nie chciał na nikogo patrzeć. I tak wszyscy wwiercali w niego wzrok, był w centrum uwagi. I to dość negatywnej uwagi.
                    - Ojej, zrobiło się wam nagle żal dziewczynki? – zamruczała Przodkini i wyprostowała się dumnie. -  Żaden z was nie uczynił nic, żeby ją wzmocnić w walce ze mną. Wy, potomkowie mordercy mojego rodu… Tego, który był fałszywym zbawicielem! Teraz nadszedł mój czas, żeby dokonać rewolucji, a w pierwszej kolejności obejmie ona was!


                    Szłam po omacku, nie ogarniając otaczającej mnie rzeczywistości. Mój umysł był kompletnie rozchwiany, nie był w stanie przetwarzać jakichkolwiek informacji. Jedynie, co czułam był chłód. Okropnie przenikające przeze mnie zimno.
                    Zanim dotarło, gdzie w ogóle się znajdowałam, przez pewien czas po prostu bezmyślnie przemierzałam las, aż w końcu stanęłam oko w oko z wilkiem.
                    Zwierz podkulił nieco ogon, uszy dał do tyłu, obnażając kły. Ocknęłam się z tego dziwnego stanu otępienia, po czym zrobiłam parę kroków w tył, spłoszona agresywną postawą psowatego. Niestety, ale tym cofnięciem tylko sprowokowałam zwierzaka do ataku; dokonał potężnego skoku na mnie, a mnie jedynie pozostało skrzyżowanie rąk przed twarzą, jakby to miało mi dać jakąkolwiek obronę przed ostrymi jak brzytwa pazurami.
                    Jednakże nie poczułam żadnego naparcia, żadnego bólu. A wilk zniknął mi z oczu.
                    Usłyszawszy skomlenie, odwróciłam się do tyłu, ujrzawszy zwierza spłoszonego, aniżeli agresywnego. Jakim cudem znalazł się za mną? Nie przeleciał przecież nade mną, aż taki skoczny to chyba nie był! I co go tak przestraszyło?
                    Zrozumiałam to dopiero, gdy spojrzałam w dół, na swoją stopę. Ona… Przenikała przez wystający korzeń drzewa! Wrzasnęłam zaszokowana, a wilczur spłoszony zaraz uciekł z podkulonym ogonem.
                    Co tu się działo do jasnej cholery?!
                    Spojrzałam na swoje drżące dłonie. Wydawało się, jakbym przez nie delikatnie widziała ziemię, która za nimi się jawiła. Zrobiłam wielkie oczy, będąc ogarnięta szokiem. A gdy szok ten minął, wrzasnęłam i padłam na kolana, popadając w niekontrolowany lament. Histeryczny płacz odstraszył okoliczną zwierzynę, co sprawiło, że wokół mnie panowała jedynie cisza zmieszana z moim niekontrolowanym, przeraźliwym wyciem. Byłam kompletnie martwa, a dla fauny stałam się bytem przerażającym, niezrozumiałym. Jednak to była prawda – zwierzęta potrafiły widzieć o wiele więcej, niż ludzie.
                    Nie wiedziałam teraz, dokąd iść, co robić, jak żyć… Bądź nie żyć. Płakałam jak bezradne, zagubione dziecko, będąc sparaliżowana strachem i bezsilnością.
                    Płacz przerwałam w momencie, gdy do mych uszu dotarł szelest zarośli. Wilki jedno po drugim wychodziło z roślinności, przemierzając dalej przed siebie. Minęły mnie bez żadnego problemu, kompletnie ignorując moją osobę. Nie rozumiałam tego… Przecież wcześniej jeden wilk próbował mnie zaatakować. A te… Kompletnie nie zareagowały, jakby skupione na konkretnym celu. Zdawało mi się, że czułam od nich coś… Niezwykłego. 
                    Podniosłam się z kolan, postanowiwszy obrać kierunek przeciwny od tego, w którym kierowały się zwierzaki. Wystarczyło mi przejść paręnaście metrów, by już w oddali ujrzeć dwie znajome sylwetki. Schowałam się za najbliższym konarem drzewa, obserwując nieopodal idących Carli i Shin’a. Nie chciałam im się pokazywać w tej postaci… Kompletnie naga i bezradna. Wątpiłam też w to, że w ogóle zechcą mi pomóc, skoro byłam duszą bez swego ciała, bezużyteczna dla ich planów.
                    Nie sądziłam, że moja delikatna poświata mogła zdradzić moją kryjówkę. W ogóle nie zwróciłam na ten fakt uwagi, będąc bardziej skupiona na swoim żałosnym żywocie. Dlatego też mocniej przylgnęłam do kory drzewa, nawet jeśli się w nią wtapiałam, gdy białowłosy ruszył w moim kierunku. Spojrzałam na niego spłoszona. W sumie… Skoro byłam duchem, nic nie mógł mi zrobić. Nie odezwałam się ani słowem, będąc ciekawa reakcji na widok mojego aktualnego stanu.
                    Do brata zaraz dołączył Shin. Wyglądał jakby na zaniepokojonego, ale nie próbował mnie dotknąć. Dzięki Bogu.
                    - Umarła… Co nie, bracie?
                    Carla pokręcił przecząco głową.
                    - W żadnym przypadku. Za daleko od rezydencji Sakamaki’ch nie powędrowała, toteż jeszcze istnieją więzi między nią, a jej ciałem. Gdyby umarła, już dawno byłaby daleko stąd… Albo nie błąkałaby się po ziemi. Tak czy siak po prostu nie ma kontroli nad swoim ciałem. Podejrzewam, że Menae ją wypędziła, chcąc mieć władzę nad ciałem na wyłączność.
                    Nie byłam pewna, czy wierzyć mu, czy też nie, ale w irracjonalny sposób wampir wszczepił we mnie iskierkę nadziei. Nie umarłam… Po prostu utraciłam swoje fizyczne jestestwo. I była szansa na to, by je odzyskać.
                    - Pozostaje nam tylko znaleźć zastępcze ciało do czasu, póki nie zdołamy zbliżyć się wraz z nią do jej ciała, by mogła je odzyskać.
                    Podjął decyzję Tsukinami, a nadzieja niemalże we mnie zapłonęła. A jednak… Pomogą mi! Nieważne, że zapewne zechcą coś w zamian za to, ważne, że jednak nie zostałam z tym problemem kompletnie sama! A Sakamaki… Mogli się wypchać w tym momencie.
                    Chwilę trwało, zanim udało mi się przekonać do tego, by wrócić z nimi do ich pałacu. W końcu powiązania między mną, a moim ciałem wciąż istniały i to one blokowały mnie w opuszczeniu terenów wampirzych książąt. Jednakże Carla odpowiednio mi wytłumaczył, jak mam rozluźnić blokadę i poszerzyć pole działania, by siebie nie ograniczać.
                    Ogień wesoło tańcował w kominku, będąc co rusz podsycany przez kolejne kawałki drewna dorzucane przez Shin’a. Choć nie odczuwałam w tym momencie żadnych fizycznych bodźców to jednak jakoś cieplej mi było, gdy mogłam siedzieć nieopodal płomieni. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, że moi oprawcy wyciągnęli do mnie rękę. Że chcieli zaryzykować i pomóc w moim nietypowym problemie. Z drugiej bądź strony…
                    W moim życiu istniały wiele sprzeczności. Było ich tak wiele, że nie powinnam była się dziwić.
                    Carla przyniósł trzy rzeczy do mnie; pluszowego misia, uśpionego zaklęciem czarnego kota oraz porcelanową laleczkę. Wszystkie te rzeczy położył obok mnie po tym, jak przysiadł się.
                    - Musisz się teraz poważnie zastanowić, które z tych trzech rzeczy stanie się twoim zastępczym ciałem. Wybierz rozsądnie, ponieważ nie wydostaniesz się z niego, póki nie zbliżysz się do swojego pierwotnego ciała. Manekinów nie miałem, więc musisz się zadowolić tym, co masz tutaj.
                    Zerknęłam na te wszystkie opcje. Pluszak odpadał na starcie; to ciało byłoby niepoważne i chyba zabiłabym śmiechem Menae, gdyby mnie ujrzała w tej postaci. Żal było mi kota wybierać, bo prawdopodobnie zwierzak padłby martwy, gdybym wypędziła jego małą duszyczkę z ciała,  a potem to ciało opuściła. Więc pozostała lalka.
                    - Ale… Jakbym miała przejąć kontrolę nad lalką?
                    Próbowałam ręką złapać przedmiot, ale ta z automatu przenikała przez porcelankę. Wybrać, wybrałam, ale co dalej! Wampir zrobił zażenowaną minę, widząc moje poczynania.
                    - Błagam… Skup się. Wyobraź sobie, że to twoje ciało. Że sterujesz nią, jak własnym.
                    Łatwo było mu mówić! To nie on był bytem duchowym, którego problemem było brak materialnego istnienia. Nie potrafiłam jednoznacznie skupić myśli na wskazówce mężczyzny, wciąż miałam sporą burzę w umyśle. W głowie kołatały mi się ostatnie wydarzenia i odczucia z nimi związane.
                    - Spróbujesz… Jutro – westchnął ciężko białowłosy. – Spróbuję coś poszperać w książkach odnośnie opętań. Może znajdzie się sposób na wypędzenie Menae z twojego ciała. Nie powinno to być skomplikowane z tego powodu, że nieprawnie tam przebywa z pomocą swej krwi, płynącą w żyłach ciała.
                    - Carla… Dlaczego mi pomagasz?
                    Spytałam po chwili, będąc szczerze ciekawa jego pobudek. Ta myśl chyba najbardziej mnie dręczyła w tej chwili i byłam gotowa go męczyć, byleby dał mi odpowiedź.
                    - Po prostu… Proszę, nie wnikaj w to – spojrzał na mnie uważnie. – Twoja krew nie ma nic tutaj do rzeczy. Jest to sprawa drugorzędna.
                    Czułam się kompletnie zbita z tropu. A wydawało mi się, że byłam blisko teorii co do tego, dlaczego tak się poświęcał. Carla wstał z miejsca i powolnym krokiem opuścił salon, a mnie pozostało tylko patrzeć na jego oddalającą się sylwetkę. Sprawiał wrażenie umęczonego… Możliwe, że to z powodu braku mojej krwi. Był niedoleczony. A może jednak chodziło o krew, a nie chciał się do tego przyznać? Ale jeśli nie chciał się przyznać…
                    To jakie powody hamowały go przed tym?
                   

                    - Carla…?
                    Minęło trochę czasu, nim zdołałam go zlokalizować. Siedział w swojej obszernej bibliotece, na samym jej środku, otoczony najróżniejszymi księgami, pisanymi w dość osobliwym języku, którego za cholerę nie znałam i nie rozumiałam. Książki te posłużyły mi za górę, na której się wdrapałam na sam szczyt, ażeby móc stanąć oko w oko z Tsukinami’m.
                    Na jego ustach przybłąkał się subtelny uśmieszek.
                    - Ach… Jednak ci się udało. Zdolna dziewczynka.
                    Wziął moje delikatne i kruche ciałko na ręce i posadził na swoim kolanie. Pogłaskał wierzchem palca wskazującego mój policzek, wprawiając mnie w ten sposób w zakłopotanie. Byłam wobec niego teraz taka malutka! Dziwnie mi się na wampira patrzyło z tej perspektywy… W dodatku ciało było strasznie kruche, niestabilne i choć wydawało mi się, że mogłam bez problemu swobodnie nim poruszać to jednak wolałam zachować niemalże maksimum ostrożności. Zerknęłam wzrokiem w stronę otwartej księgi, spoczywającej na brzegach kolan.
                    - Jak ci idą poszukiwania?
                    Treść w książce była pisana w taki sposób, że nie byłam w stanie tego rozszyfrować. Nie przypominało to żadnego, znanego ludziom języka, I choć pismo wyglądało przepięknie… To nic mi nie mówiło.
                    - Na razie bezowocnie… Raczej rzadko zdarzały się tego typu przypadki to i wątpię, że zostały spisane na papier – odparł rozczarowany wampir. – Można by ją stłumić… Jednakże istnieje ryzyko, że ktoś albo coś mogłoby ją znów wybudzić. Tak jak to w przypadku Yui Komori, u której znajduje się serce Cordelii.
                    - Chwila… Skąd ty wiesz o Yui i jej sercu?
                    To było zdumiewające, że pomimo tego, iż wampir miał z blondynką do czynienia można rzec, że przelotnie to posiadł we władanie tak istotną informację. Białowłosy uśmiechnął się lekko.
                    - To nie było takie trudne, by się tego dowiedzieć. Choć nie wyglądam to mam na karku ponad tysiąc, a nawet i więcej lat. A co za tym idzie… Sporo doświadczenia życiowego.
                    Kto by pomyślał… Że Carla był aż taki stary. Poczułam się przy nim jak jakiś gówniarz.
                    - Naucz mnie tego języka… Chcę się na coś przydać.
                    Głupio byłoby tylko siedzieć i czekać na efekty. Już wolałam przyłożyć się do nauki języka Przodków i wraz z wampirami szukać rozwiązania na mój przypadek. Jeśli planem Karlheinz’a było właśnie przebudzenie Menae w wersji uwolnionej od wirusa… To byłam gotowa uczynić wszystko, by rozwalić jego plan w drobny mak. Już nie chodziło o to, że teraz i ja, i Sakamaki mieli problem.
                    Mogłam pomóc Tsukinami’m zemścić się na królu wampirów, a chyba to była wystarczająca zapłata za ich pomoc.


                    Mijały godziny, dni… A rozwiązania jak nie było widać, tak nie było widać. Carla z Shin’em nauczyli mnie języka starożytnych zarówno w mowie, jak i w piśmie, co znacznie ułatwiło wertowanie ksiąg, bo doszła do tego dodatkowa para rąk do pracy.  Praca była ciężka i żmudna; i choć parę wskazówek się znalazło to ostatecznie wzajemnie się wykluczały i nie dało się ich złączyć w spójną, logiczną całość. Wyglądało na to, że czekała nas po prostu improwizacja.
                    Każda chwila spędzona w towarzystwie starszego sprawiała, że mój pogląd na jego osobę znacznie się zmienił; świadomość o tym, że był wyrafinowanym sadystą wciąż pozostała, ale też poczęłam dostrzegać pozytywne cechy wampira, które go w sumie już nie skreślały w moich oczach. Tylko… Póki istniała gorycz pozostawiona przez Ayato, ja nie mogłam przełamać się do tego, by chociażby bardziej zbliżyć się do białowłosego, przełamać barierę neutralności i dać mu szansę, by wspólnie coś utworzyć.
                    Nawet jeśli Tsukinami zmieniał się przy mnie na lepsze.

                   
                    Życie w rezydencji Sakamaki’ch odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni; żaden z braci nie był w stanie przeciwstawić się Menae, która po zyskaniu prawie, że pełni mocy mogła przywoływać bez problemów swych chowańców. Nie mając szans z watahą demonicznych wilków, musieli podporządkować się jej władzy.
                    Jedynym, który stawiał zaciekle opór był Subaru. Jednak na koniec końców nie dał rady sam i został strącony do lochu, gnębiony pragnieniem krwi. Jedynym pocieszeniem w tej samotni była jego własna matka – Christa. Duch kobiety czuwał nieustannie przy swoim pierworodnym, nie pozwalając mu oszaleć w samotności.
                    Najmłodszy z trojaczków – Ayato – ostatecznie poddał się woli Przodkini, stając się jej pokornym sługą. Nie wiadome, co było tego przyczyną; przecież przełamać dumę czerwonowłosego nie było łatwo, potrafił niemalże do samego końca być zadufanym w sobie. Dlatego też wiele pytań padło odnośnie tego, co mogło narodzić się w tejże wampirze głowie, że dumny jak paw Sakamaki spokorniał, wiernie trzymając towarzystwa swej babci.
                    - Zniknął… Rozpłynął się jak kamfora – Menae zacisnęła kurczowo palce na kieliszku z winem. – Cholerny łajdak… Wiecznie przede mną ukrywać się nie będzie.
                    Cordelia spojrzała poważnie na swoją matkę. Nie bardzo wiedziała, co uczynić, będąc postawiona między wiernością do swej rodzicielki, której nigdy nie poznała, a mężem, którego wciąż kochała, i którego uwagi wciąż pragnęła. W tym momencie największym dla niej problemem było odnoszenie się do kobiety; Menae zmarła tuż po jej narodzinach, toteż nie mogła się przekonać jaką osobą była jej własna matka.
                    Podeszła do okna i oparła się o zasłony między oknami, zastanawiając się, jak dalej miała postępować. Czuła, że matka wygryzła ją z pozycji i to ona teraz robiła za głowę rodziny. Nie podobało się jej to, bo krzyżowała jej wszystkie plany.
                    - Jak mam ci pomóc… Ja wciąż go kocham.
                    Odparła cicho Cordelia, odwracając wzrok w stronę okna. Miała wrażenie, że ciało, w którym przyszło się jej przebudzić – choć za pierwszym razem wydawało się być idealne – teraz było bezużyteczne w stosunku do Menae. Przodkini bowiem miała władzę nad ciałem, które przeszło demoniczną przemianę; było silniejsze, sprawniejsze i bardziej trwałe.
                    - Jak śmiesz darzyć go uczuciem?! To zdrajca i łajdak jest! Gdyby cię kochał, nie dopuściłby do tego, żebyś skończyła w ciele tej dziewczyny. Jeśli wiesz, gdzie się on skrywa, masz natychmiast mi o tym powiedzieć!
                    Kobieta zerwała się z miejsca, odrzucając kieliszek na bok i podeszła do swej córki, traktując jej twarz z otwartej dłoni. Ayato postanowił zaraz się wtrącić, wchodząc między kobiety. Ciężko mu było na dłuższą metę być bierny wobec tej bezsensownej dyskusji.
                    - Zamknijcie się obie… Głowa mnie boli od tego pieprzenia o Nim.
                    Menae spojrzała karcąco na wampira, który w ogóle śmiał się wtrącić, zamiast stać z boku i czekać na kolejne jej rozkazy.
                    - Richter może wiedzieć, gdzie on jest – prychnął czerwonowłosy. – Jeśli wyczuł przebudzenie Cordelii, może się tutaj pojawić w każdej chwili. Więc nie będzie problemu, by go wyśledzić.
                    - Kimże jest… Ten cały Richter?
                    Kobieta nie do końca ufała słowom chłopaka, toteż łypała na niego podejrzliwie.
                    - Jego bratem. Albo możemy poczekać na jego przybycie, albo przeczesać najbliższe okolice, by go odnaleźć.
                    Złotooka prychnęła cicho, po czym wróciła z powrotem na swoje miejsce, robiąc niezadowoloną minę. Nie chciała dłużej czekać… Pragnęła dorwać Karlheinz’a i własnoręcznie dokonać na nim ostatecznego wyroku za doprowadzenie jej rodu oraz rasy do śmierci i wrzucenie Przodków w niezapomnienie poprzez wymazanie ich z historii świata demonów. Upokorzona Cordelia opuściła pomieszczenie, mając coraz większą chęć na pozbycie się swej matki. Nie tak wyobrażała sobie to wszystko, a jeśli ta kobieta miała zniszczyć jej wszystkie zamierzenia odnośnie Sakamakich… Wtedy musiała zrobić wszystko, by wypędzić Menae stąd i w końcu zrealizować swoje pierwotne założenia, dzięki którym mogłaby w końcu zwrócić na siebie uwagę ukochanego.


                    - Shin chyba jest już zmęczony… I zirytowany tym szukaniem.
                    Flegmatyczne zachowanie młodszego było od razu dostrzegalne; z narwańca zmienił się we flegmatyka, który miotał wszystko znudzonym wzrokiem, jak gdyby wyssano z niego radość z życia. Poniekąd się mu nie dziwiłam; non stop ryliśmy w książkach, zapominając o relaksie i chwili odprężenia. Rudowłosy sadysta zapewne zyskałby więcej energii po wypiciu dobrej krwi, bądź bawiąc się w te swoje sadystyczne gry.
                    - To nie tylko to – mruknął Carla cicho. – Ostatnio ma za zadanie dopilnowanie, by aktualny król Węży nie dowiedział się o przebudzeniu Menae. Nie wiem, co by się stało, gdyby dotarła do niego wieść, że kochanka poprzedniego władcy odżyła i prawdopodobnie zamierza narobić bałaganu w akcie zemsty na Karlheinz’u. Nie jest to zbyt typowa sytuacja i lepiej będzie trzymać innych w nieświadomości.
                    - Nie rozumiem… Ale przecież chcesz odbudować swój ród. Musisz w jakiś sposób działać, by dowiedzieli się wszyscy o Przodkach i o ich historii. I oczywiście o tym, że zamierzają odzyskać swoje prawo do władzy nad krainą demonów.
                    - Moim nadrzędnym celem jest zemsta na Karlheinz’ie – odparł poważnie. – Ale też myślałem o tym, w jaki sposób uświadomić innych, że Przodkowie wciąż istnieją. I że na nowo pojawią się wśród nich.
                    Westchnęłam cicho. Carla był uparty; nie dziwiło mnie to, w końcu ja sama byłabym bardziej, niż wściekła, gdyby moja rodzina i najbliżsi zostali wybici przez wirus, a ten, który udawał pomoc, ostatecznie tylko oczekiwał ich agonii.
                    - Carla… - mruknęłam po chwili ciszy. – Nigdy nie powiedziałeś mi… Jaka jest moja krew. Czy faktycznie ci w ogóle pomagała, czy po prostu miała lepszy walor smakowy. Jak to z nią jest?
                    Podniosłam na niego wyczekujący wzrok, chcąc poznać odpowiedź na moje pytania. U wampira przybłąkał się nieznaczny uśmiech.
                    - Pytasz… Mogę ci jedynie powiedzieć, że pomagała na pewno. Na pewno była czysta w smaku, niczym nie zmącona, wyrazista. Od ostatniego jej łyku do tej pory nie miałem napadu kaszlu. Wydaje mi się, że naprawdę mnie leczyła.
                    Miałam głupie wrażenie… Że Karlheinz stworzył we mnie krew Beta. Jakby ostateczną wersję lekarstwa, gdyż tą początkową wersją leku była krew Yui… A raczej krew Cordelii, można rzec, że krew Alfa. Jeśli faktycznie w ogóle krew Yui leczyła. W końcu białowłosy nie miał okazji się o tym przekonać.
                    A to, że dawała sporo sił to mogli się o tym przekonać zarówno Sakamaki, jak i Mukami. Czyli jednak miała w sobie pewne, ważne walory, więc można było przypuszczać, że była nawet antidotum na Endzeit.
                    - Skądkolwiek Karlheinz miał krew Menae… Musiała zostać przefiltrowana z wirusa, a potem podana w tobie w postaci opętania przez demona, który to ją w sobie miał. Zapewne wtedy doszło do fuzji, w której owa krew została wzmocniona i stała się dominująca w twoim ciele.
                    - Skoro demon miał już ją w sobie to na cholerę jeszcze mnie opętywał? Brzmi to wszystko kompletnie bez sensu.
                    To było takie frustrujące… Czemu zostałam w to wszystko wmieszana? Można było zaprzestać na demonie, Menae by go opętała i mogłaby sobie snuć swoje plany względem króla wampirów i demonicznego świata.
                    - Demona łatwiej kontrolować w ludzkim ciele. Kiedy on był zajęty fuzją z twoim ciałem, krew Menae też poczyniła swoje, buszując w twoim krwioobiegu. W efekcie ona otrzymała wzmocnione ciało, a ciebie mogła w końcu z niego wypędzić, zamiast uśpić w czeluściach umysłu.
                    Nadąsałam się. Niekoniecznie chciałam usłyszeć takową teorię, ale brzmiała ona dość wiarygodnie i niestety prawdziwie. Stało się to, co przypuszczał teraz Carla; a najgorsze było to, że wciąż nie było rozwiązania odnośnie odzyskania swego ciała.
                    - Niebawem odzyskasz je… Więcej wiary.
                    Odparł dość pocieszająco wampir i pogłaskał mnie po głowie. Tylko… Jak miałam mieć nadzieję, skoro więcej niewiadomych wychodziło, niż rozwiązań? W dodatku to zastępcze ciało… Frustrowało mnie to, że nie mogłam być bardziej użyteczna.

20 mar 2016

Chapter 20:

                    Dziwnie było wrócić do szkoły w towarzystwie Tsukinami’ch, zamiast Sakamaki’ch. Oni byli… Tacy poważni, sprawiali nawet wrażenie groźnych, choć i tak wydawało mi się, że wzbudzali spore zainteresowanie uczniowskiej społeczności, co udało mi się choć na chwilę podejrzeć z boku.
                    W końcu mimo wszystko byli nowi w Akademii. Nowi, przystojni, pewni siebie i roztaczający tajemniczy urok.
                    Dla rozsiania pewnych pozorów nie musiałam im towarzyszyć, tylko rozdzieliliśmy się w takim miejscu, gdzie nikt nas nie mógł ujrzeć razem. Dlatego też kierowałam się do klasy sama, zaznając choć na moment wolności nawet jeśli czułam obu złotookich w pobliżu. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, kiedy to wkroczę do sali. Jak uczniowie zareagują na mój powrót po tak długiej nieobecności, co uczyni Shuu, gdy mnie ujrzy…
                    Sporo pytań piętrzyło się w głowie, niczym niespokojne fale na morzu i nie dawały mi spokoju.
                    Już na progu zostałam zaatakowana przez hordę koleżanek i kolegów, natarczywie wręcz wypytujących się mnie dosłownie o wszystko; z natłoku słów udało mi się usłyszeć mniej więcej, że Sakamaki oświadczyli, iż musiałam wrócić do ojczystego kraju, ale powodów nie podali i na tym temat się urwał.
                    No to pięknie… Najwidoczniej pogodzili się z tym, że zostałam własnością wampirów Czystej Krwi, sukinkoty. Takie wieści raczej nie zwiastowały dobrego wieczoru.
                    Po rzuceniu oklepanego kłamstwa udało mi się przerwać ten potok pytań i mogłam odetchnąć, siadając w swojej ławce. Spojrzałam na sąsiednie miejsce; Shuu nie było. Zapewne urzędował w klasie muzycznej, jak to zwykł robić. Skoro mnie nie było, a co za tym szło – nie nęciłam go zapachem swojej krwi – to najwidoczniej nie miał powodów, ażeby przychodzić na lekcje. Reiji to pewnie szału przez to wszystko dostawał. Chociaż…. Co mnie to obchodziło. Sakamaki odpuścili ratowanie mojej osoby, więc równie dobrze mogłam ich olać, nawet jeśli myśli gdzieniegdzie kręciły się wokół nich.
                    W trakcie długiej przerwy postanowiłam zajrzeć do klasy, w której była przypisana Yui. Pomimo tego wszystkiego, co się stało ostatnimi czasy przed moim porwaniem, winna byłam jej szczerą rozmowę. I przede wszystkim przeprosiny za to, jak ją potraktowałam u Mukami’ch. Z drugiej strony Carla i Shin oczekiwali tego, że nawiążę na nowo relacje z blondynką; więc nawet jeśli nie miałabym ochoty na widzenie się z nią, musiałabym dostosować się do ich poleceń. W gorszym gównie to chyba nie mogłam się babrać.
                    - Komori? W klasie jest. Z Ayato… Więc uważaj, zawzięcie jej pilnuje.
                    Poinformował mnie jeden z uczniów, uczęszczający wraz z Yui do klasy. Niby mogłam się tego spodziewać, że ten wariat będzie warował przy dziewczynie, ale dziwnie zachwiało mi się w głowie. Czyżby moja intuicja podpowiadała mi coś nieprzyjemnego? Oby tylko nie.
                    Stanąwszy w progu, aż mnie po prostu zamurowało; przełknęłam cicho ślinę, robiąc wielkie oczy, a dziwny pomruk zdawał się rozbrzmieć we wnętrzu mego ciała. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam… Ale nie mogłam wmawiać sobie, że był to sen.
                    To był jakiś pieprzony koszmar na jawie.
                    - Etheeel!
                    Blondynka w końcu mnie przyuważyła i wnet zerwała się z miejsca, rzucając mi się na szyję. W tym momencie zachowywałam się jak kukła; a wzrok mój napotkał się ze spojrzeniem Ayato, który wnet zrobił obojętną minę, jednakże zdawało się, że nawet próbował odwrócić wzrok. Poczułam się, jakbym dostała obuchem w głowę.
                    -  Całe szczęście, jesteś cała – Yui odsunęła się na małą odległość tylko po to, by mi się przyjrzeć. – E… Ethel? Co ci jest? Jesteś strasznie blada… Źle się czujesz?
                    Rozchyliłam drżące usta, jednakże nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku; wciąż przed oczami majaczył mi obraz Yui adorującą wampira. Sakamaki wyglądał na szczególnie zadowolonego, nawet chyba lepiej; zdawał się być chyba zauroczony dziewczyną. Miał jakieś takie… Łagodne usposobienie wymalowane na twarzy.
                    - … Nie będziemy dyskutować w progu – odparłam ponuro. – Chodź.
                    Złapałam ją zaraz za rękę, chcąc wyciągnąć ją z klasy, ale najwidoczniej czerwonowłosy chciał pilnie być przy rozmowie, bo ruszył za nami. Prychnęłam rozzłoszczona i wnet zboczyłyśmy do najbliższego, pustego pomieszczenia, po czym pogromiłam Komori wzrokiem.
                    - Yui… Lepiej z łaski swojej powiedz mi, jak ostatnio wszystko się toczyło u was podczas mojej nieobecności. I nie, nie pytaj mnie, co ze mną się działo, dobrze?
                    - Ale Ethel….
                    - Yui.
                    Odparłam już ostrzej, aż dziewczyna się spłoszyła nieco. Ayato stanął między nami, jakby chcąc chronić blondynkę. Aż krew się we mnie zagotowała. Podniosłam wzrok na wampira, mając ochotę w tym momencie go zamordować. A przynajmniej tak mnie tak dziwna bestia wewnątrz mnie do tego namawiała.
                    By go zranić, rozszarpać i rozrzucić te strzępy na wszystkie strony świata.
                    - Dobrze… Ty mi to wyjaśnisz, skoro tak upierdliwie się włączyłeś do naszej dyskusji – dźgnęłam go palcem wskazującym w tors. – Yui, proszę, wyjdź z klasy. O nic nie pytaj, tylko wyjdź.
                    Na szczęście Yui pokornie postanowiła wykonać polecenie, choć przyszło jej to zrobić z drobnym oporem, gdy drzwi się zamknęły, podniosłam rękę i uderzyłam Ayato z otwartej dłoni w policzek, nie mogąc się pohamować. Chłopak zrobił zaskoczoną minę, będąc oszołomiony moim zachowaniem.
                    - Sukinkot! – wydarłam się na niego bez ogródek. – Co masz mi do powiedzenia?! No dalej, mów!
                    - Cholero ty jedna… - warknął czerwonowłosy. – Nie drzyj tego pyska! Skoro już chcesz tak wszystko wiedzieć… Nie przyszliśmy ci na pomóc, bo Reiji  i Shuu nam zakazali z tego względu, że usłyszeli od Mukami’ch, jak bardzo potężni stali się Tsukinami. Dlatego też sobie odpuściliśmy. Ja mam też swoje cele; muszę za wszelką cenę pokonać ojca i stać się następnym Królem Wampirów. A to tego niezbędna mi jest krew najlepszej jakości. Skoro cię uprowadzono to skupiłem się na nowo na Yui, proste. A potem wszystko potoczyło się już samo. Zadowolona?
                    To brzmiało tak… Okrutnie. Poczułam się dziwnie wykorzystana, można rzec, że zgwałcona, choć między nami dochodziło tylko do pocałunków. Wydawało mi się… Że coś między nami było. Że to była jakaś pewnego rodzaju swoista więź, relacja, która została brutalnie przerwana wpierw poprzez uprowadzenie mnie przez Mukami’ch, a potem poprzez porwanie przez wampirów Czystej Krwi. Łzy same pocisnęły mi się do oczu. Nie byłam w stanie kontrolować swoich emocji.
                    - Wykorzystałeś mnie… Tak po prostu bez skrupułów… - odparłam drżącym głosem. – Wiesz co… Te wszystkie tortury, co przeżyłam u Tsukinami’ch to pikuś w porównaniu z tym, co teraz mi uczyniłeś. Rany na ciele mi się zagoiły, ale ty mi zadałeś taki cios w serce… Że to w życiu się nie zagoi. Obyś kurwa zdechł w męczarniach.
                    Przetarłam nerwowo oczy w rękaw mundurka. Głupia… Nie będę przecież się rozklejać z powodu dupka, który zrobił ze mnie kretynkę, a przy tym nie czuł ani odrobiny winny temu. Ayato próbował wyciągnąć rękę w moją stronę, jednakże zaraz ją odtrąciłam.
                    Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Nigdy w życiu.
                    Wypadłam z klasy, jak oszalała, nie patrząc przed siebie. Nie obchodziło mnie już nic. Ani Yui, ani to, co zaplanowali Carli i Shin… Po prostu nic. Pogrążona we własnym rozgoryczeniu uciekłam na ostatnie piętro szkoły, dostając się na dach budynku. Chyba pierwszy raz w życiu czułam taki wybuch emocji, że musiałam się wyżyć poprzez walenie w ścianę. Każdy kolejny cios rozkruszał tynk, opadający w coraz to większych kawałkach na ziemię. Łzy ciekły mi po policzkach niekontrolowanie.
                    Zdałam sobie sprawę… Że byłam naiwna. Moja naiwność doprowadziła do tego, że teraz cierpiałam.
                    - Chyba wystarczy już tej szopki, hmm? – znajomy głos odezwał się za moim plecami. Poczułam silne dłonie zaciskające się na moich ramionach toteż nie byłam w stanie się odwrócić. – Winnaś wracać tam, gdzie twoje miejsce… Osobiście cię tam przytargam i wreszcie popchniesz wszystko do przodu.
                    - Nie ma… Nie ma mowy! – warknęłam. – Nie chcę mieć nic wspólnego z tymi ścierwami, zwanymi twoimi synami!
                    Jeszcze mi tego brakowało… By kolejny wampir mną dyrygował. Ale tak jak i Tsukinami, tak i Karlheinz był nazbyt potężny, by mu się przeciwstawić. Ogłuszył mnie swoją magią, toteż kiedy się zbudziłam, byłam w swoim pokoju w domu Sakamaki’ch.
                    Podniosłam się powoli do siadu i podkuliłam nogi pod brodę, skupiając wzrok na satynowej, świeżej pościeli. Poniekąd król wampirów pomógł mi choć na moment uwolnić się od Carli i Shin’a, ale kiedy Ayato tak brutalnie złamał mi serce, powrót do braci nie był dla mnie żadnym pocieszeniem.
                    Gdybym tylko… Mogła uwolnić się od całego tego cierpienia… Od tych wszystkich problemów. Czułam się kompletnie zmęczona całą tą sytuacją. Pasmo nieszczęść ciągnęło się za mną niemiłosiernie, nie pozostawiając mi żadnych pozytywnych akcentów, a coraz więcej bólu i cierpienia.
                    Wstałam z łóżka, wychodząc na balkonik. Niesamowity chłód rozciągał się w powietrzu. Jesień działała pełną parą, delikatnie jednak będąc wypierana przez nadchodzącą zimę. Chłód wydawał mi się być teraz jakiś taki… Przyjemny. Mój umysł oczyszczał się, ale też zdawało mi się, że z minuty na minutę traciłam świadomość. Zacisnęłam dłonie na barierce, choć te coraz bardziej drętwiały z niewiadomego powodu, jak i całe ciało. Patrzyłam przed siebie, ale stopniowo przestawałam ogarniać rzeczywistość. Coś…. Mnie wypychało w ciemne czeluści umysłu. Normalnie byłabym przerażona.
                    Jednakże w tym momencie… W moim stanie to brzmiało dla mnie niczym błogosławieństwo. Czyżby nadszedł ten czas, że uwolnię się od wszystkich swoich kłopotów?